reportaż na żywo Moniki Bulaj
fotografie opowieści film melodie dźwięki pieśni
60 minut
Jest to praca w drodze, z ludźmi uciekającymi przed szaleństwem człowieka: nomadami, którzy nie mogą wędrować, mniejszościami zmuszanymi do koczowania, pielgrzymami w sanktuariach narażonych na ataki terrorystów. Od lat zajmuję się pobożnością prześladowanych, w krajach, które stały się wylęgarnią fundamentalizmów, dokumentując wiarę i tradycje najsłabszych i najbardziej bezbronnych, ich kruchy opór, ich gotowość do dialogu.
Ta praca z czasem zmieniła cel. Z początku dokumentowałam małe i wielkie religie w cieniu dawnych i obecnych wojen, i na ich zgliszczach. Ale z czasem to moje fotografie zaczęły mnie szukać, opowiadając o modlitwie i śnie, wodzie i ogniu, pamięci, chuście i tańcu, pasji i wcieleniu, teatrze święta zmarłych, drodze pieśni.
I to, co dzisiaj robię, jest proste, nieomal dziecinne. Odnajduję odłamki rozbitego lustra, niezliczone okruchy, niepasujące odrobiny, drzazgi, cząstki, cegły wieży Babel. Może właśnie tylko to da radę robić fotograf – zbierać kamyki mozaiki, która nigdy nie będzie ukończona, układać je w sposób, który wydaje mu się słuszny, a może tylko możliwy – nadaremnie marząc o całkowitym obrazie świata, który może gdzieś istnieje, a może był i przepadł, jak język Adama.
Recenzje:
Spektakl Moniki Bulaj jest przedsięwzięciem doprawdy unikatowym. Gdzieś z pogranicza. Z rozdroża właśnie, gdzie w jednym kierunku byłby teatr, w drugim – wykład performatywny, w trzecim – wystawa fotograficzna, w czwartym – koncert, w piątym – spotkanie z Historią i historiami. W programie przeczytamy, że „to opowieść o wędrujących ludach, zagrożonych szaleństwem człowieka, o związku z ziemią, rzeką, drzewem, górą, o tożsamości i wygnaniu, przynależności i wykluczeniu, o oazach spotkań, oblężonych przez uzbrojone fanatyzmy, o utraconych ojczyznach dzisiejszych uciekinierów, miejscach, gdzie różni bogowie mówią tym samym językiem”. Brzmi to wszystko poetycko, nieco nawet tajemniczo i tak, muszę przyznać, w rzeczywistości wygląda, tylko że w wymiarze odbioru, a nie samej formy. Ta jest nad wyraz prosta, oszczędna i powściągliwa. Bułaj otwiera swój notatnik, swoją Księgę zebranych opowieści. Siada po lewej stronie sceny przy pulpicie. Światła gasną i wielki ekran z tyłu staje się czarno-białym od zdjęć. (…)
Prace fotograficzne Bułaj to nasycone emocjami mikronarracje. Piękne jak dzieła holenderskich mistrzów ze „złotego wieku”. Zarazem zmysłowe i eteryczne. Próbujące uchwycić rzeczy najsubtelniejsze, czyli człowieka w kontakcie z sacrum. Bułaj przy tym nie tyle komentuje kolejne fotografie, co towarzyszy nam w tej wyprawie przez religie i egzotyczne kraje, przez te „miejsca nieoczywiste” i „miejsca-mosty”, monastyry, wsie i plemiona. Jej uwagi bywają zabawne, sentymentalne, błyskotliwe, oryginalne i piękne, a także wzruszające, dotkliwe, głębokie i znaczące. Wszystko to hipnotyzuje i upaja. Wprawia w niejaki trans.
Na zdjęciach Bułaj najczęściej jest blisko, zadziwiająco blisko ludzi, jakby była przyglądającym się im wysłannikiem tego innego wymiaru, w stronę którego skierowane są ich prośby i nadzieje. To prawdziwe wyzwanie, które raz za razem podejmuje mimo licznych niebezpieczeństw, zniszczonego sprzętu, czyhających ze wszystkich tron egzotycznych chorób, wielogodzinnego, wielodniowego oczekiwania oraz iście szpiegowskich rozgrywek. Dlaczego to robi? Bo „fotografia to przywilej” – jak tłumaczyła w rozmowie pospektaklowej, która okazała się być nie mniej fascynującą niż sam pokaz. Bułaj jest przykładem artystki w pełni odpowiedzialnej, z bardzo osobistym poczuciem misji. Jest twórczynią pozbawioną taniego patosu i chęci epatowania, za to przyznającą ogromną rolę wrażliwości etycznej i respektowaniu wyznaczonych granic. Kiedy mówi o swoich bohaterach: „Duszę bym dała, żeby zrozumieć, z czego się śmieją”, jest w tym doszczętnie rozbrajający i godny podziwu ładunek rzadko dziś spotykanej delikatności i szczerości. “Wędrówki i rozdroża”, Henryk Mazurkiewicz, 2019
Jej zdjęcia pokazują nam, jak niebezpieczne może być piękno, gdy służy prawdzie. Simone Azzoni, 2024
Nie ma słów, by które mogłyby opisać twórczość Moniki Bulaj. Świadectwo. Piękno przeplatane cierpieniem. Życie i człowieczeństwo w najczystszej postaci. Gdy prezentuje swój reportaż na żywo, teatr cichnie, wypełniając się światłem wędrówki i opowieści, wciąż krzepkiej starożytności, na pograniczach świata, który zdaje się znikać. “Właśnie tam, na pograniczach, pewne sprawy wciąż mają miejsce”, twierdzi. Za pomocą obrazów, muzyki i słów, które wydają się bardziej śpiewane niż mówione, Monika Bulaj zabiera nas w podróż do tego, co święte, poza granice kultur i religii. „Nie pytaj mnie, jaką religię wyznaję” – powiedział jej nieznajomy, który gościł ją w Kabulu – „ale czy jestem dobrym człowiekiem”.
I tak zaczyna się podróż, w której nie liczy się aparat, ale buty, ponieważ „jest to podróż za ludźmi uciekającymi przed szaleństwem człowieka”. Podróż, która zaczyna się w Afganistanie, a dociera do Tybetu, gdzie ludzie dostrzegają boskie ciało w pejzażu, a następnie wraca do punktu wyjścia i zarazem kolejnej granicy – Triestu – gdzie mieszka badaczka. Jest to podróż, która zaczyna się od map, ale ma na celu „stworzenie nowego atlasu, nowej geografii, która rozbija mapy mentalne będące bazą podziałów”. Najważniejsze jest studiowanie, najnowszy projekt badawczy, ściśle powiązany z poprzednim, zamieszczonym w książce Where Gods Whisper, odwołuje się do trzech rękopisów: buddyjskiego, sufickiego i nestoriańskiego, i daje się prowadzić poetom, mistykom i filozofom z różnych epok. “Kiedy obrazy mówią, a słowa szepczą”, Festivalletteratura Mantova.
Clandestine geographies: niepowtarzalna poetyka, rygorystyczna kompozycja, znak zarówno precyzyjny jak rozpoznawalny. Te trzy cechy sprawiają, że zdjęcia Moniki Bulaj stanowią absolutny kamień szlachetny w często zawiłym i sprzecznym świecie współczesnej fotografii. Prace polskiej fotografki, która wiele lat temu przeprowadziła się do Triestu, poświęcone mniejszościom religijnym, pielgrzymom, oblężonym oazom wiar, można porównać pod względem siły narracyjnej do wspaniałych reportaży Sebastiao Salgado o brazylijskich górnikach i niszczycielskich warunkach, w jakich żyją i są zmuszani do pracy. Jednak Monika Bulaj nie pokazuje ran i blizn. Zamiast tego patrzy w duszę i dokonuje małych i wielkich cudów za pomocą obiektywu swego aparatu. W tych czasach spustoszenia i obojętności udaje jej się zmusić nas do myślenia; otwiera umysły tych, którzy oglądają jego fotografie, na kulturową złożoność tego świata, ofiarowuje, sama ryzykując, świadectwo wielu, które żyją obok nas, ale o których nic nie wiemy, nawet nie znamy z imienia.
Monika Bulaj nie krzyczy, nie narzuca niczego swoimi fotografiami. Działa z czułością. Nie rzuca nam w twarz dyskomfortu, nie pokazuje bólu i przemocy. Pokornie zaprasza nas do patrzenia, myślenia i zrozumienia. Wtedy każdy będzie musiał podjąć decyzję, czy posłuchać przesłania, które fotografka wysyła nam okresowo od ponad trzydziestu lat. Claudio Erné, Il Piccolo, 2023
Posiada zdolność pojmowania i naturalnego wkradania się w zakamarki duszy. Znajduje szczelinę, lukę, drzwi do tego, co ukrywa codzienna maska. Jednakże jej sposób mówienia, w którym nadal można usłyszeć polskie pochodzenie, jest oszczędny, nieskłonny do patosu, powściągliwy. Często rozbija się i zatrzymuje, w oczekiwaniu. Monika podąża za chwilową intuicją, która być może pojawiła się w jej głowie na skutek obserwacji. Ponieważ Monika, w przeciwieństwie do wielu innych, słucha.
To właśnie umiejętność słuchania i wrodzona charyzma pozwoliły jej otworzyć drzwi do odległych ludów, uchwyconych w ich intymności, w najbardziej prywatnych chwilach: podczas posiłku, modlitwy, oderwania się od codziennych trosk, podczas rytuału. Fotografka przekracza progi z szacunkiem, oferując uczestnictwo, które często wyraża się w spojrzeniach lub dzielonym posiłku. Mówimy o mniejszościach, o ubogiej, uciekającej ludzkości, uciskanej przez prześladowania, wojny i fundamentalizm, o nomadach, którzy wbrew sobie stali się osiadłymi, i odwrotnie, o ludach uciskanych, nomadach z konieczności przetrwania. Na Kaukazie, na Bliskim Wschodzie, w Afryce lub na Wyżynie Irańskiej, na Haiti i w innych miejscach na świecie. Donatella Ferrario, “Fotografka słuchająca niewidzialnego” , 2023
Monika jest przede wszystkim niezwykłą odkrywczynią granic, tych prawdziwych, których przekraczenie wiąże się z ryzykiem, że coś się stanie. Tych, których może nie widać, ale można je odczuć: często je spotykamy, dzielą miasta, klasy, płcie.
Jej książki rodzą się, żyją i docierają do nas owinięte w słowa: przemyślane, napisane i przeznaczone do czytania, jeśli chcemy je zrozumieć. Każdy z nich ma projekt i mapę, kierunek, punkt wyjścia i cel. W książce “Boży ludzie” Monika odbyła długą, wyczerpującą, niemal baśniową podróż do mniejszości religijnych i etnicznych Europy Wschodniej. Aby zrealizować „Nur”, przemierzyła wioski Afganistanu, od granicy z Iranem do granicy z Chinami, na wiele sposobów i za pomocą różnych środków: autobusami, taksówkami, pieszo, a nawet na grzbiecie jaka, półukryta, czasem pod burką, odmawiając roli korespondenta embedded, osadzonego w zachodnich jednostkach wojskowych, ryzykując za to rolę wędrowca na polu minowym. Czytanie jej długich, intensywnych opowieści, nie jest dodatkiem, lecz częścią oglądania samych obrazów. Powoli kartkowałam książkę książce Clandestine Geographies, czując, jako regularny czytelnik innych książek Moniki, że mam jeszcze trochę czasu, by iść dalej sam, bez uścisku dłoni przewodnika. Ale dobrze się bawiłem. Nie czułem się zagubiony. Ponieważ książka ma tak mocną strukturę, że nie sposób się w niej zgubić. (…)
Jest to fotografia rozszyfrowująca, która dzieli i na nowo łączy fotografie, według związków mających o wiele więcej sensu niż przyczynowo-skutkowe kompozycje klasycznego fotoreportażu. Nie potrafię powiedzieć, czy to jest ten rodzaj fotografii rzeczywistości, która przetrwa kryzys drukowanych mediów, załamanie się uwagi opinii publicznej, perfidny sabotaż nowych władców przestrzeni spotkań, superinteligentnie głupi uśmiech robotów.
Ale wiem, że ważne jest, aby ktoś spojrzał ponownie i zmienił sposób patrzenia, aby zobaczyć więcej niż to, co przedstawiają obrazy. Wiem, że jest to pilne, ponieważ świat bardzo szybko popada w spiralę wymuszonej niewidzialności, w starannie rozprowadzaną sztuczną mgłę.
Monika również zdaje się odczuwać tę pilną potrzebę. „Czasami mam wiernego towarzysza podróży: strach, że się spóźniam. A może mapuję miejsca przeznaczone do eliminacji?”.
Fotografie Moniki, jak pisał o niej ksiądz Enzo Bianchi, przypominają nam biblijne przykazanie pamięci. Cokolwiek się stanie, są niezbędne. To jedna z najważniejszych politycznych misji, jakie pozostały do nam wypełnienia.
Wiem, że ta książka kosztowała Monikę wiele, nawet na poziomie osobistym. „Piękno, kruchość, często przyciągają cienie i potwory. Mnóstwo. Już się do tego przyzwyczaiłam i nie jest to dla mnie zaskoczeniem. Robię, co mogę. I daję to, co mogę dać”.
Ale na filmie zamieszczonym na jej profilu w mediach społecznościowych zobaczyłem Monikę tańczącą z grupą kobiet z Sierra Leone. Ona, szczupła, o jasnej karnacji, ubrana cała na czarno, z plecakiem na ramionach, znajdowała się w środku kręgu kobiet o obfitych kształtach, bardzo czarnej karnacji i jaskrawych ubraniach. Wydawała mi się szczęśliwa jak dziecko.
“Ostateczne zadanie fotografii rzeczywistości”, Michele Smargiassi, FOTOCRAZIA, La Repubblica, 2023