Po świetlistym ogrodzie Afganistanu instynktownie chodziłam jego ścieżkami, znajdując zarzewia nadziei w najbardziej niespodzianych miejscach, na dnie najczarniejszej rozpaczy.
Samotna podróż po ziemi Afgańczyków. Dzieląc głód, sen, zmęczenie, modlitwy, zimno, strach, łzy, szepty, śmiech. Wędrowałam od granicy Iranu do Chin w śniegach Pamiru. Autobusem i taksówką. Na piechotę i ciężarówką. Konno, jakiem i osiołkiem.
Balch, Pandższir, Samangan, Herat, Kabul, Dżalalabad, Badachszan, Korytarz Wachański, Chost wa Firing – kluczyłam, by uniknąć bandytów, według zawiłej geografii bezpieczeństwa, znanej tylko mieszkańcom Afganistanu. Rozmawiając z Afgańczykami zaczęłam rozumieć, że wojna jest samożywnym mechanizmem obracającym miliardami, gotowa płacić łapówki własnym wrogom. Nie chciałam poznawać Afganistanu jako reporter w hełmie kewlarowym i przy kontyngencie wojskowym, i tak odnalazłam świat, który – od Eilly Maillart do Nicolasa Bouviera – Europejczycy kochali, a który, po kilkunastu latach wojennej obecności, wyrzekli się poznawać.
Kolebkę sufizmu i tolerancyjnego islamu. Ziemię poetów, znienawidzoną przez talibów i zagrożoną naszą tezą o zderzeniu cywilizacji. Kraj nagi i mineralny, gdzie drzewo pokazuje się w pełni majestatu a ludziom nie starcza miejsca na pychę. Pustynie, gdzie wołanie “Bóg jest wielki” brzmi dosłowniej niż gdzie indziej. Ziemię wypaloną, o bezmiernych niebach i tak zalaną słońcem, że trzeba chronić się w półcieniach domów, świtów i zmierzchów, szukając światła w ciemności, by jego rysem dać kształt przedmiotom i błyskom spojrzenia. Kraj rozpaczliwy, gdzie kobieta jest gnębiona przez swój ród, a opium jest jedynym lekarstwem ubogich, ale w którym cudzoziemkę można gościć w meczecie a urzeczenie wędrowca zostanie pobłogosławione łzami. Państwo, gdzie uczniowie narażają życie w drodze do szkoły, a dzieci biednych przedmieści wstają o czwartej rano, by przytargać wodę na osłach. I też kraj niebywałego poczucia humoru, którego mieszkańcy potrafią śmiać się z siebie w najczarniejszych chwilach, obdarzają szacunkiem starszyznę i są świadomi, że jedyna możliwa przyszłość jest w szkole i w dzieciach, które jutro będą dorosłe.
Po świetlistym ogrodzie Afganistanu instynktownie chodziłam jego ścieżkami, znajdując zarzewia nadziei w najbardziej niespodzianych miejscach, na dnie najczarniejszej rozpaczy.
(…)
Miałam zbyt wiele wolności. Ile razy chciałam, by ktoś coś za mnie zdecydował, gdzieś poprowadził, odmówił mi czegoś, zakazał. Podróżując wzdłuż i wszerz Afganistanu zawsze otrzymywałam więcej niż dawałam, jakby Afgańczycy mieli na zbyciu duszę, w nadmiarze, na zapas, nieograniczone zapasy, wagony dusz. A przecież jeśli jestem dla kogoś siostrą znaczy, że ten ktoś jest moim bratem? Dziś po raz pierwszy od miesięcy popatrzyłam w lusterko. Zobaczyłam nieznane mi niebieskie spojrzenie, ichniejsze, dzikie i wesołe. Jak rozliczę się ze wspomnieniami? Myślisz, że je zgubiłaś, i że sobie leżą gdzieś na wysypisku, siekane, przerabiane na inną materię, by stać się humusem, złomem, a potem nagle odnajdujesz wszystkie, uważne i napięte, gotowe na ustawienie się w szyku, i już nie ważne w jakim języku najeżdżają sny, nie masz alibi, osadzają się w pamięci, opowieść wyłania się z piany chaosu – w zapiski, znaki, obecności. Język staje się domem, kodem, zasadą, zachowaniem, grą. Fragment książki “Nur. Zapiski afgańskie”
„Dzisiaj wejdę do Afganistanu”, pisze w pewnym punkcie swojej książki Monika Bułaj. Już wiemy, co w jej ustach znaczy czasownik „wchodzić”. Kiedy padają te słowa, przeszliśmy już z nią kawał Tadżykistanu. Byliśmy w pejzażu, w ludziach, w ich opowieściach, wierze i losie. Monika Bułaj, polska reporterka pisząca i fotografująca, od lat mieszkająca we Włoszech, jest w swojej drugiej ojczyźnie uważana za kogoś w rodzaju młodego mistrza. Zwłaszcza mistrza patrzenia, oglądania świata. Choćby i tej prawdy, że zanim zacznie się poznawać oczami, trzeba poznać nogami. Monika Bułaj chodzi po ziemi, którą chce poznać, skórą. Dłońmi, spodem stóp. Kaleczy się, wychodzi z ran zgodnie z miejscowym zwyczajem. Bardziej słucha, niż mówi. Nie zadaje pytań. Czeka, aż ktoś coś powie o sobie. Stąd wiedza, którą wynosi ze spotkań, nie jest wiedzą wymuszoną, tylko konieczną. Płynącą z doświadczenia nie poganianego sytuacją. Dojrzałego, by zostać wypowiedziane. Jest Monika Bułaj odważną, bezkompromisową obecnością w wielu światach naraz. Swoją opowieścią, zwłaszcza fotogra ą, chwyta miejsce i wymiar, w którym trwa rozmowa. Przestrzeń i czas jakoś podobne do tego puntu na sykstyńskim Stworzeniu Człowieka Michała Anioła, gdzie pomiędzy palcem Stwórcy i palcem Człowieka przebiega dwukierunkowa iskra życia w chwili narodzin do boskości i do człowieczeństwa. Cały Nur jest ksiażką o modlitwie. Ktoś by powiedział: o życiu w Afganistanie. To jest absolutnie to samo w chwili, gdy skrajne skupienie człowieka i Boga wyzwalają się w skupieniu obserwatora. Nur jest ksiażką o stanie, który utraciliśmy, i o miejscach, których nie znamy. Piękną, poetycką i realistyczną zarazem, narracyjną i większą niż rzeczywistość. Książką, która pozwala zrozumieć inną cywilizację przez tęsknotę, która jest w nas. W świecie intensywnej migracji nie ma większej aspiracji dla słowa i obrazu. U Moniki Bułaj jest to aspiracja spełniona. Jarosław Mikołajewski
TED Global 2011
video Mantova Festivaletteratura
NUR TIME LightBox
Wywiad listowny Jarosława Mikołajewskiego
video “Nur. Zapiski afgańskie” teatr dokumentalny
The Aftermath Project Grant Winner 2010
al Jazeera film
nomination ANI PIX Palace 2016
galeria wystawy “Nur”, Pałac Dodżów, Wenecja
galeria wystawy “Nur”, Triest, former Fish – Hall of Enchantment